Mindfulness czyli jak stać się bardziej „żywym”

Trochę teorii o praktyce medytacji

„Czy w konsekwencji powszechnej gry naszych umysłów nie staramy się zapełnić naszych dni rzeczami, które trzeba zrobić, a potem miotamy się desperacko, żeby je wszystkie zrobić? Co więcej, nie cieszy nas to, co robimy, bo goni nas czas, za bardzo jesteśmy zajęci i zbyt zdenerwowani. Przytłaczają nas kalendarze, obowiązki i nasze role, nawet wtedy, kiedy robimy coś ważnego, i to z własnej woli. Żyjemy zanurzeni w świecie wiecznej pracy. Rzadko myślimy o tym, kto ją wykonuje, innymi słowy rzadko myślimy o świecie istnienia”.

Jon Kabat-Zinn, Życie piękna katastrofa, s. 98.

Tak o medytacji opartej na ćwiczeniu uważnej obecności pisze Jon Kabat-Zinn, profesor medycyny na Uniwersytecie Massachusetts, twórca Programu Redukcji Stresu i Relaksacji – Mindfulness Based Stress Reduction (MBSR). Na czym polega proponowana przez niego forma medytacji? Co jest w niej najważniejsze i w jaki sposób może przyczynić się do poprawy zdrowia ludzi cierpiących na wachlarz chorób od bólu głowy, aż po choroby serca, nowotwory czy AIDS?

Choć techniki medytacyjne zostały całkiem dobrze zaadoptowane do warunków Zachodu i wciąż zyskują na popularności, dla wielu pozostają nadal czymś zagadkowym, a nawet mistycznym. Lektura „Życie piękna katastrofa” pomaga przybliżyć nieco istotę tej tajemnicy, obalić kilka stereotypów i odpowiedzieć na pytanie, czemu właściwie służy medytacja[1].

Poważny staruszek ze skrzyżowanymi nogami?

Jeszcze całkiem niedawno, gdyby ktoś zadał mi pytanie jak rozumiem medytację, z pewnością wyobraziłabym sobie poważnego człowieka z maksymalnie skupioną uwagą, siedzącego długo w pozycji, w której osobiście nie wytrzymałabym kilku minut. Gdybym miała zgadnąć, co dzieje się w jego umyśle, pomyślałabym, że z pewnością stara się osiągnąć jakiś niesamowity stan świadomości. Udaje mu się to przez zastopowanie przyziemnych myśli, zatracenie poczucia więzi z ciałem na rzecz „odpłynięcia” i połączenia się z „siłami kosmosu”. Być może taki rodzaj praktyki istnieje, ale teraz wiem, że medytacja może być bardziej osiągalna niż myślałam. W istocie nie ma w niej niczego magicznego, a sama w sobie jest po prostu okazją do „przebywania z własnym umysłem”.

Czym jest uważna obecność?

Wygląda na to, że można żyć nie czując własnego istnienia. Można powiedzieć, że większość z nas „nie żyje naprawdę” kiedy przykładowo przygotowując obiad (machinalne krojenie warzyw i wiele innych automatycznych czynności) „odpływa” uwagą w przyszłość snując plany, albo w przeszłość analizując błędy popełnione wczoraj. Do pełnego przeżywania chwili „tu i teraz” brakuje uwagi, czy też uważnej obecności. Medytacja mindfulness jest ćwiczeniem uważnej obecności. Jak to rozumieć? Najprościej, tak, że polega ona na skupianiu uwagi – najczęściej jest to uwaga skierowana do wewnątrz, ale równie dobrze samoobserwacja może objąć to, co dzieje się na zewnątrz nas. Dzieje się tak np. podczas słuchania muzyki, czy kosztowania smacznych potraw. Tak, tak, wbrew pozorom w medytacji nie chodzi o to aby „odcinać się” od przyziemnych rzeczy. To właśnie dzięki niej możemy głębiej poczuć wszystko, czego doświadczamy. Istotą jest podążanie świadomością za tym, co zwykle ignorujemy, a co jest nieodłączną częścią naszego życia – oddech, potok myśli, czy odczucia płynące z ciała. Uwrażliwienie na te aspekty pogłębia kontakt z własną osobą i mocniej osadza w rzeczywistości. Dzięki temu, jak pisze Kabat-Zinn, możemy stać się „bardziej realni i bardziej żywi.” Inni nazwą to duchowym przebudzeniem, ale chodzi o to, żeby świadomie doświadczać każdej chwili i akceptować ją taką, jaka jest.

Żyć to nic nie robić

Medytacja to w gruncie rzeczy „nicnierobienie” i choć nie polega na przepędzaniu myśli ani żadnej innej kontroli, a jedynie na samoobserwacji wydaje się czymś niezwykle trudnym.. Stale czymś zaabsorbowani, zabiegani, jak w trybie automatycznego pilota wywiązujemy się ze swoich licznych ról i obowiązków, a nasz umysł sprowadza nas zwykle albo do wspomnień minionych wydarzeń albo wybiega w przyszłość, karmiąc nas planami, niespełnionymi pragnieniami i licznymi obawami. Można powiedzieć, że taki człowiek żyje, ale nie istnieje, gdyż nie potrafi zakotwiczyć się w teraźniejszości – żyć pełnią życia tu i teraz. Jak pisze Dale Carnegie, „Dzień dzisiejszy to nasza najcenniejsza własność. To jedyne, co możemy mieć naprawdę. Jeśli ktoś próbuje żyć w przeszłości, która przeminęła na zawsze albo w przyszłości, która rozciąga się po kres czasów niszczy zarówno swoje ciało jak i umysł”[2].

Medytacja to nie kontrola umysłu

Podczas medytacji możemy stale przywoływać umysł do teraźniejszości, ale ważne jest, aby robić to równie stanowczo, co łagodnie. Na dobry początek, poleca się wsłuchiwanie się we własny oddech. Pomaga przy tym, kierowanie uwagi na unoszący się i opadający brzuch. Gdy już tak oddychamy „z uważnością”  możemy zaobserwować prawdziwą naturę naszego umysłu, który w swobodnym strumieniu myśli, non stop podrzuca nam milion szybko zmieniających się treści. Jak poskromić ten chaos w głowie? Ilekroć w polu świadomości zarejestrujemy jakąkolwiek myśl, przyglądamy się jej chwilę, żeby następnie z powrotem skierować uwagę na oddech i tak w kółko. Ważne, aby stale towarzyszyła temu świadomość, którą przywołujemy tyle razy, ile razy zdarzy się jej odpłynąć, przy czym nie stosujemy wobec siebie terroru – nie oceniamy ani siebie ani myśli, nie staramy się ich tłumić, ani osiągnąć jakiś „zadowalający stan”. Po prostu „obserwujemy i odpuszczamy, obserwujemy i odpuszczamy”. Błędne jest, zatem założenie, że medytacja polega na wyciszaniu czy kontroli umysłu, wręcz przeciwnie – jest to nieoceniająca obserwacja, tego, co się dzieje, po to, aby móc za chwilę oderwać od tego myśli i skierować uwagę, na to, co postanowiliśmy monitorować. „Odrywanie się od myśli nie oznacza ich tłumienia”.

Do czego dążymy?

Dokąd może zaprowadzić medytacja? Według Kabat-Zinn’a zastanawianie się nad celem medytacji burzy jej sens, gdyż z założenia jest ona wartością samą w sobie, a poza tym opiera się na „odpuszczaniu”, w tym także odpuszczaniu dążenia, aby coś zyskać. Z tego względu, nie operujemy pojęciami osiągnięć, czy porażek, choć naturalnie, z czasem można czynić postępy, czy popełniać błędy, które ograniczają wartość praktyki. „Konkretny rodzaj wysiłku jest w ćwiczeniach medytacji niezbędny, ale nie jest to kwestia silenia się, by osiągnąć jakiś szczególny stan – taki jak odprężenie, uwolnienie od bólu, zdrowienie, czy lepsze zrozumienie. To wszystko przychodzi naturalnie wraz z ćwiczeniami, bo to wszystko jest już częścią chwili obecnej i każdej innej. A zatem każda chwila jest dobra, być doświadczyć w sobie ich obecności”[3].

Nie ma mowy o celach medytacji, są tylko „skutki uboczne”

Nie można jednak zaprzeczyć temu, że „po coś się to robi.” W czasie trwania ćwiczeń, jak i nawet na cały okres pobytu w Klinice Stresu paradoksalnie zaleca się pacjentom, aby zapomnieli, w jakim celu do niej trafili. Chodzi o to, aby móc w pełni skoncentrować się na doświadczaniu i pełnym zaangażowaniu w program ćwiczeń. Uważam, że to ma sens, gdyż prawdziwie istnienie – budowanie kontaktu ze sobą i ze światem ćwiczy się bez nastawienia na cel. A jakie mogą „skutki uboczne” regularnej medytacji? Oprócz wzmocnienia zdolności koncentracji uwagi nauczyć się można wiele, z czego najważniejsza wydaje mi się umiejętność obiektywnej, nieosądzającej obserwacji. Człowiek wyzwolony z tyranii ocen nabiera dystansu zarówno do porywów własnego umysłu, jak i tego, do co dzieje się na zewnątrz – staje się bardziej zrównoważony. Uczy się cierpliwości i wytrwałości w działaniu, które nie zawsze musi prowadzić to rozstrzygnięcia „czy to sukces czy klęska”. Medytacja pomaga wypracować coś poprzez akceptację, nie walkę. To wszystko potwierdza skuteczność tej metody w osiągnięciu spokoju ducha, co u wielu pacjentów znalazło odzwierciedlenie w wyraźnej poprawie zdrowia – radzenie sobie z bólem, kontrola ciśnienia krwi czy opanowanie ataków duszności.

Na przekór rutynie życia

Medytacja to nic innego jak rozwijanie uważnej obecności, która stabilizuje umysł i pozwala chłonąć chwile również podczas różnych aktywności, jak chodzenie, wykonywanie ćwiczeń, czy spokojne leżenie i siedzenie. Dzięki stosowaniu pewnych technik możemy sprawić, że każda nawet najbardziej nudna i rutynowa czynność, w każdej chwili będzie rozwijająca i wzbogacająca życie. Jak podaje autor książki, chodzi o to, żeby przeciwstawić się codziennemu pędowi życia i pozwolić sobie na chwile relaksu i błogości, po to by przypomnieć sobie, kim jesteśmy.

[1] Opisywaną przeze mnie formę medytacji określa się, jako mindfulness. Opiera się ona na ćwiczeniu uważności i jest podstawą programu MBSR (Mindfulness Based Stress Reduction) – metody leczenia z zakresu medycyny behawioralnej opracowanej przez Jona Kabat-Zinna i stosowanej w klinice medycznej przy Uniwersytecie Michigan.

[2] D. Carnegie, Jak przestać się martwić i zacząć żyć.

[3] Życie piękna katastrofa s. 135.

2 thoughts on “Mindfulness czyli jak stać się bardziej „żywym”

  1. Zgadzam się w 100% z Twoimi obserwacjami 😉 Chyba najtrudniejsze jest właśnie życie tu i teraz, ale takie prawdziwe, żeby nie przegapić nic ważnego, nie analizować niepotrzebnie itp… Muszę sięgnąć po tę książkę „Życie piękna katastrofa”, bo wyglada na b ciekawą !

    Polubienie

Dodaj odpowiedź do moninez Anuluj pisanie odpowiedzi